koukounaries |
Wysłany: Czw 19:54, 20 Gru 2007 Temat postu: pafpaf.bam.znikk |
|
nie mam pojęcia czy to jest epika, czy liryka. z założenia to miało być opowiadanie, więc mimo wszystko wrzucam do epiki.
nie wiem czy to dobry wybór.
takie sobie coś.
jeszcze
jeszcze zanim
zanim otworzył oczy
otworzył oczy i już wiedział, że to koniec.
czyjś żart, z którego będą śmiać się miliony, miliardy owłosionych, wiecznie niezaspokojonych dzieciojebców.
z boku, bardzo cicho, będą chichotać ich grube, spocone żonki. cipiarskie maszyny seksualnego zaspokojenia.
bo przecież cokolwiek by się nie działo, one nie mają prawa.
ich życie skończyło się w dniu ślubu.
szybko, szybko, szybko, bo księżulek sobie drogo liczy, nie ma
nie ma czasu na szlochy, wzruszanie się i mdlenie.
szybko, szybko, szybko.
mokry, śmierdzący piwem pocałunek i kończmy to przedstawienie.
otworzył oczy
nad sobą ujrzał puste niebo.
ktoś pozdejmował wszystkie gwiazdy. odkręcił śrubki i tutaj się wszystko rozpoczęło.
do biegu, gotowi, starrrrrrt!
złączył je sznurkami, własnoręcznie. w to popołudnie, kiedy sztuka wydawała z siebie ostatnie tchnienie. pospieszne, cudowne, pachnące.
pachnące tobą, przyjacielu.
złączył je sznurkami, sznurówkami, które wybrał z podziurawionych trampek.
szare sznurówki i szare życie.
czy masz w głowie irokeza?
w głowie, moja ty duszo idealna.
złączył i rozwiesił wzdłuż ulic.
u ciebie też są.
czasami gasną, ale to wciąż gwiazdy.
otworzył oczy, ujrzał nad sobą puste niebo i
poczuł zapach benzyny, duszną woń, która sklejała myśli, niszczyła od środka. powoli, z przyjemnością wyrywała włosy z nosa, pojedynczo, po kolei.
później zawijała je w zdrowy rozsądek. twój.
jakie to piękne, jakie spójne i jasne.
fascynacja paranoją.
otworzył oczy, spojrzał w puste niebo, poczuł zapach benzyny.
sklejone płuca.
wiedział, że go obserwują.
patrzą i śmieją się.
skrzekliwy, chrypiący śmiech z kaloryfera.
był pewny, że wciąż wlepiają w niego wzrok, że wiedzą.
życie zacina się.
był zmęczony, zmęczony i wciąż nagi.
nie zdąży przebiec przez cały parking, nie zdoła ich wyminąć.
wciąż patrzył w niebo i wiedział, że to koniec.
czuł wiatr, który wchłaniała jego skóra.
czuł wiatr i słyszał ich oddechy, przyspieszone, chybotliwe, wciąż drżały w zastałym powietrzu.
niezniszczalne krople twojej osobowości.
jeżeli
jeżeli będzie nadal leżał, oni zaczną się niecierpliwić.
w końcu nie wytrzymają, przysuną swoje blade twarze do szyb, długimi, kościstymi palcami zetrą z niej parę i będą czekać. na znak, sygnał, dogodny moment.
i w końcu
w końcu wypełzną przez szpary, maleńkie szczeliny
w jego umyśle
i już będą przy nim.
więc czemu by nie wyjść im naprzeciw? zrobić im małą niespodziankę.
pafpaf.bam.znikk
tak, bóg weźmie cię za rękę, chłopcze, pociągnie i pójdziecie razem
nastawić drugi policzek.
bądź, kochana, poprawna. grzeczna. nie obra żaj.
tylko to ci zostało w naszej dziurze.
mała, mała dziurka. na mapie.
leżał i naprawdę pragnął zmrużyć oczy.
bo wtedy wszystko jest tak cudownie daleko, tak zwyczajnie nierealne.
zmrużyć oczy i iść.
a mały aniołek, anioł stróż
mała tancereczka w czerwonych lakierkach
z opiętą na brzuszku sukieneczką
wywija się i tańczy
dla ciebie, dla twojego nienażartego Żołądka
grubego worka bez dna.
tańczy, a lakierki toną w jej wodach owodniowych, bo
już czas.
dziewczynka podskakuje, wiruje w powietrzu i umyka grawitacji.
jest tak śliczna, tak zgrabna
pachnie landrynkami
światła padają na jej kształtną główkę, odbijają się w niebieskich oczach.
uwierzysz w każde słowo tej wirującej panienki.
i już nie jesteś głodny. nic a nic.
mój parkingowy chłopcze.
patrzysz i patrzysz, aż obraz wycieka ci z oczu. z lewego dużo więcej.
galaretowata maź spływa po twoich ustach i kruchej klatce piersiowej.
a ona tańczy, przesuwa nóżkami w lakierkach, uśmiecha się i widzisz każdy jej ogromny ząb.
jest w ciąży, rozchlapuje wody na wszystkie strony
uśmiecha się do ciebie, a ty jesteś nadal nagi.
leżał, wciąż leżał.
aż w którymś samochodzie zapaliło się światło.
jasne, gorące kropeczki przykleiły się do jego skóry
skupiły się przy nadgarstkach i
wołały
ktoś podchodził, suche kroki, sztywne ruchy, zapach
samego siebie
spojrzał w górę i zobaczył go, zobaczył parkingowego chłopca.
tylko zamiast głowy miał maszynę do pisania, a garnitur ciasno opinał jego ciało i
krępował ruchy, ale przecież tak powinno być.
tak jest dobrze, według wszystkich zasad.
bądźmy grzeczni i sprawiedliwi.
zobaczył samego siebie z maszyną do pisania zamiast głowy
była lekko przechylona, jakby zastanawiał się nad sensem czegoś bardzo
bardzo kruchego
życieżycieżycie
niektóre klawisze były wciśnięte, a leniwe rządki liter wypadały spod wałka maszyny.
chłopak, parkingowy chłopak, wciąż skulony na betonie
wiedział, że istota przed nim, on sam, mruży oczy, krzywi się
i może nawet zaraz zwymiotuje
rządkami plastykowych, sztucznych liter.
napisz list do prezydenta, kochanie.
litery wypadały spod wałka. lśniły w ciemności, wirowały i były całkiem jak
płaskie gwiezdne ciasto.
wystarczą trzy minuty w stu stopniach i będziemy mieli gwiezdne ciasteczka.
chłopak wciąż patrzył na maszynę, na czarny krawat pod nią, na strzępy
skóry zaplątanej w zakurzone klawisze.
on nie był jednym z nich, nie skrywał się pod karoserią.
nie śmierdział benzyną,
wtapiał się w ciemność, wchłaniał ostatnie grudki światła.
dla niego to było jak krem pod oczy
świat był już wypełniony po brzegi
wilki w ścianach, garczatka w czajniku, pod fotelem i pod powiekami, oni w samochodach po zmroku, pewność za uchem i głodne stwory w szafie twojego dzieciaka.
a jednak tu był, podstępny, wciąż głodny.
pochylił się i gładził obojczyki parkingowego chłopca, przesuwał zimnym palcem po jasnej skórze i wbijał paznokcia jak najgłębiej.
a maszyna klekotała.
hejhej
już dobrze
odgłosy z czajnika to tylko muzyka
stukanie, chrobotanie, ciche gwizdy i drapanie
to tylko muzyka.
a tam dalej, na scenie, tańczy aniołeczek, tancereczka.
córeczka znajomych, taka słodka, w czerwonych lakierkach
wiruje i się uśmiecha
od uszka do uszka.
chociaż wody owodniowe pryskają fontanną w każdą stronę, zaczynają się skurcze, które rozłażą się po ciele, błądzą w palcach u stóp i wnikają we włosy.
ona nadal się uśmiecha, cukiereczek, niewinność, bo
to przedstawienie i nicnic nie może go popsuć.
patrzysz na wirującą dziewczynkę, twoją tancereczkę
na uśmiech i skurcz tuż pod lewym okiem.
mała patrzy w dół; łapiesz się za krocze i zastanawiasz się czy coś widziała.
ale to już nie jest ważne, bo tancereczka skacze, unosi się w górę i przelatuje wzdłuż całej sceny, a ty patrzysz na tego anioła, na drobinki zapachu, z których się otrząsnęła.
są małe i lśniące, jak któryś z twoich snów.
wyciągasz wolną rękę i próbujesz jedną złapać.
chcesz wcisnąć ją sobie do ust jak tylko tancereczka spojrzy w bok.
muzyczny orgazm
podnosisz głowę i widzisz małą jak w pozycji szpagatu frunie niemal nad tobą.
nie ma majtek, więc widzisz bardzo wyraźnie, jak coś małego i różowego wysuwa się z jej warg sromowych.
lecilecileci
w dół
i spada na scenę
patrzysz i nie możesz uwierzyć, bo to przecież nie może tak być.
spóźniony plask, ohydny odgłos zakleja ci uszy, wciska się do nosa.
zbyt ludzki.
patrzysz i patrzysz na drgającego płoda, a tancereczka jeszcze chwilę kręci tyłkiem, fruwa i wywija się.
po czym skacze na swoje dziecko, raz i drugi
macha przy tym rączkami, wciąż się uśmiecha, jeszcze szerzej.
w końcu kłania się.
jej włosy toną w rozłupionej głowie płodu.
zza twoich pleców rozlegają się oklaski, widownia wiwatuje, a ona wciąż się kłania
krew i resztki mózgu oblepiają dół jej sukieneczki
jak ona to spierze?
pafpaf.bam.znikk
wspaniały żart |
|