Forum morświn Strona Główna

morświn
awangarda / abstrakcja / postmoderna / futuryzm / synkretyzm / deformalizm / symbolizm / SZTUKA WYZWOLONA
 

Baśń o Jimie Gnojarzu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum morświn Strona Główna -> Średnie formy literackie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lucek




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Czw 4:33, 27 Mar 2008    Temat postu: Baśń o Jimie Gnojarzu

Budzisz się ze snu właśnie wtedy, gdy najbardziej byłby ci potrzebny. Wychodzisz na zdartą podeszwami brudnych butów ulicę. Zapach palonej gumy, gnijących na kupach liści, jesiennego deszczu. Wszystko przytłacza cię mimo, że upchnąłeś to na półkę z banałem.
Jim wstawał z łóżka z nieco inną perspektywą. Zaklejone ropą oczy przywodziły namyśl nieczynne kratery zalepione wiekową, wulkaniczną lawą w stanie skamieniałości. Powrozy krępujące ruchy Jima wrzynały się w skórę, nie pozwalały na odrobinę wytchnienia.
- Wyłaź - rozległ się krzyk znad pokładu. - Dziś twój szczęśliwy dzień. Wychodzisz na wolność, cepie.
Dobrze zapamiętał te słowa. Miały stać się początkiem nowej przygody, przeżywanej już nie jako zbrodniarz ale wolny, choć może nie do końca, człowiek. Stąpał po pokładzie niepewnie. Drzazgi raniły stopy. Gorąca deska po której schodził na ląd była jednocześnie wybawieniem i przekleństwem chwili.
- Żegnaj, Jimie Gnojarzu - odezwał się kapitan. - Obym nigdy więcej nie musiał oglądać twojej mordy.
Radował się jak nigdy dotąd. Jim nigdy nie widział kapitana w takim stanie. Zawsze krzyczał, pluł, twarz miał czerwoną jak burak. Dziś najwidoczniej otrzymał nadzieję. Podejrzewał Jima o przyczynianie się, nieświadome oczywiście, inaczej bowiem kazałby go dawno już wychłostać, do pasma licznych klęsk i niepowodzeń. Nie wiedział jednak ów kapitan, że następnego dnia po tym, jak pozostawił Jima w jednej z kolonii plantatorów, statek miał roztrzaskać się o skały, wiedziony nieprzyjaznym wiatrem, targany burzami. Ci, którzy przetrwali zdążyli jeszcze dotrzeć na jakąś bezludną wyspę, nim piętno śmierci odcisnęło się na ich losach. Zostali w końcu wybici przez jakąś nieznaną chorobę, która najpierw osłabiła ich układ odpornościowy, by zgiąć wszystkich w pół, zatopić w morzu malarii. Wśród nich był kapitan, który zszedł jako ostatni.
Jim tymczasem rozkoszował się swą niepełną wolnością. Od rana do wieczora wyciskano z niego ostatnie poty, by na noc zamknąć w śmierdzącym baraku, gdzie na dodatek opluwano go i szydzono zeń. W końcu, po stu dniach pracy zrozumiał, że nijak ma się jego służba na usługach bogatych plantatorów do tego, co w książkach opisywano pod pojęciem wolności. Postanowił uciec. Myśl ta narodziła się podczas jednej z cichych nocy, kiedy to większość strażników leżała zmożona snem i winem, współtowarzysze zaś spółkowali potajemnie, dając sobie namiastkę tego, o czym myśleli w najgorszych mękach. Przedostał się przez niewysoki płot. Niestrzeżony, gdyż jak sądzono, nikt nie mógł być na tyle głupi, by zapuszczać się na pustynię. Nikt, oprócz Jima. O tym jednak nikt nie miał prawa wiedzieć.

Pustynia sprawiała wrażenie nieskończoności. Ciągnęła się nie wiadomo jak daleko wzdłuż i wszerz. Słońce, które prażyło nieustannie, w dzień i w noc, o każdej porze roku, było jednym z przekleństw Jima. Wraz z dzikimi zwierzętami. Skorpionami, wężami o niezliczonej ilości głów i śmiertelnym dla człowieka jadzie, bazyliszkami, których jęki towarzyszyły Jimowi podczas pobytu na pustyni. Nadzieja opuszczała go z dnia na dzień. W końcu było jej tak niewiele, że o mały włos nie pozbawiła naszego dzielnego bohatera życia. Jednak wytrwał na szczęście nieco dłużej. Udało mu się, po stu siedmiu dniach spędzonych pomiędzy wydmami, dotrzeć do fortu, gdzie ostatni z legendarnych templariuszy bronili swej godności. Mury oblegane były przez obce wojska, toteż Jim z początku bał się podejść do fortecy. Strzały niosły się echem, a towarzyszyły im jeszcze bardziej przerażające okrzyki bojowe nieprzyjaciół. Jednak Jimowi tchórzostwo nie było znane. Strach, być może nawiedzał go już nieraz, jednak nigdy nie pozwoliłby nazwać się tchórzem. Nawet, gdyby nazywać tak miał sam siebie. A może tym bardziej.
Zbliżył się do obozu nieprzyjaciela. Kilku rosłych chłopów otoczyło go.
- Kim żeś jest?! Gadaj, póki pytam - odezwał się jeden. Na jego głowie spoczywało ogromne sombrero. Twarz zasłonięta była, czerwoną od krwi nieprzyjaciół jego, chustą.
- Jam jest sławy światowej Jim Gnojarz, bard i złoczyńca - odparł Jim nie stroniąc od patosu. - Światowej sławy i niebiańskiej klasy humanista, doktor subtelny i niezwyczajny. Jam jest ten, który kroczy ścieżką i nigdy kroczyć nie przestaje.
- Pierwsze słyszę - skwitował tamten. - Pojmać tego durnia. Może to szpieg na usługach tych białych psów. Jego skóra jest tak delikatna. Na pewno zrobicie z niego dobry użytek.
To mówiąc oddalił się w stronę ogromnego namiotu.

Jima umieszczono w jednej z klatek, razem z innymi jeńcami wojennymi. Rycerze patrzyli nań z pogardą. Ich przynajmniej nie pojmano bez walki, zaś Jim nie stawiał nawet najmniejszego oporu. Od razu uznano go za frajera, niegodnego przebywania z gitami. Kilku innych frajerów również pogardziło Jimem, gdyż oni przynajmniej zostali pogardzeni dzięki intelektowi, którym dysponowali. On zaś nie potrafił nawet przedstawić się tak, by poprawnie rozłożyć akcenty we własnym nazwisku. Jeden tylko człowiek podał mu przyjazną dłoń. Był nim emerytowany demonolog, Jan Paprotnik.
- Witam, Jan Paprotnik - uśmiechnął się doń starzec. - Widzę, żeś przybył z daleka.
- Z dość daleka. Z innego kontynentu. Właściwie, z innego świata.
- A to cudownie - rozweselił się Paprotnik. - Nigdy nie miałem okazji porozmawiać z kimś z tamtych stron. Jak tam jest? Powiedz, czy macie tak piękne kobiety, jak to opisujecie w waszych księgach? Czy istnieją tam, u was, słonie, które dźwigać mogą na grzbiecie domy? Czy to prawda, że macie pojazdy, które poruszają się bez konieczności zaprzęgania do nich zwierząt?
Jim spojrzał na swojego rozmówcę, jakby tamten postradał zmysły.
- Za dużo się waszmość naczytał zbójeckich powieści. Zaprawdę, wszystkie one ukazują świat wykrzywiony oczyma bałamutnych pismaków. Nie radziłbym ufać żadnemu z nich.
- Szkoda - odparł zmartwiony nieco Paprotnik. - Jednak bardzo zależałoby mi, żeby kiedyś zobaczyć te wszystkie dziwy. Jestem pewien, że istnieją. Jeśli nie na waszej ziemi, to gdzieś indziej. Ale nie możliwe, żeby to wszystko zmyślił jakiś zręczny oszust.
- Tylko, że teraz siedzimy tutaj. W klatce. Nie sądzę, żeby wypuścili nas tylko dlatego, że chcemy zwiedzić obce krainy.
- Jesteś pewien? Czy aż tak dobrze znasz tutejsze zwyczaje? Być może nie wypuszczą nas po dobroci, jednak znam sposób by bezpiecznie opuścić to miejsce. Musiałbym tylko dostać okazję do rozmowy z wodzem tej zgrai.
- Naprawdę mógłbyś nas uwolnić?
- Chłopcze! Jestem jednym z templariuszy! Więcej, jestem nadwornym alchemikiem samego króla. Potrafię dużo więcej, niż tylko nas uwolnić. Czy sława Jana Paprotnika nie dotarła do twoich uszu, chłopcze?
- Nie.
- A więc rzeczywiście jesteś głupcem, tak jak mówiono.
- Skoro jesteś takim wspaniałym czarownikiem, to dlaczego tu jeszcze siedzisz?
Jan roześmiał się szorstkim, piaszczystym śmiechem.
- A dlaczego miałbym opuszczać to miejsce? Za kilka dni w forcie skończą się zapasy pożywienia, zapasy broni i czystej wody. Wiesz co się wtedy stanie? Ano wtedy właśnie wszyscy moi towarzysze znajdą się tu gdzie ja. Dlaczego miałbym uciekać? Nie lepiej przygotować im miejsce tu, w tych klatkach?
Żołnierz siedzący nieopodal splunął na ziemię.
- Pieprzony nihilista. Takimi jak ty wybrukują piekło.
- Spierdalaj - odpowiedział mu Jan. - Teraz jednak, życie nabrało nowego sensu. Chcę dotrzeć do twoich ziem. Później może jeszcze dalej. Uciekniemy razem, towarzyszu. Uciekniemy nocą, tak aby nie zauważyli nas nasi nieprzyjaciele. Spójrz.
Jan podszedł do stojącego nieopodal strażnika.
- Ej, ty. Muszę się widzieć z waszym wodzem - rzekł dostojnie. - Myślę, że przystanę na wasze warunki. Mogę odpowiedzieć na wszystkie pytania, byle uzyskać wolność.
Współwięźniowie obrzucili Jana pełnymi nienawiści spojrzeniami. Niejeden zerwał się ze swojego miejsca jednak strażnicy kazali im się wycofać pod groźbą śmierci. Niejedna krew została przelana tamtej chwili. W końcu wyciągnięto Jana z klatki.
- Zasrany zdrajca - skandowali więźniowie. - Pieprzony sprzedawca. Niech jego imię przeklętym będzie, a dzieci jego niech wybije zaraza.
- Nie miał dzieci, z tego co mi wiadomo - odezwał się któryś z więźniów. - Niech więc mu wyrośnie krosta na języku, która zatruje go jego własnym jadem.
- Nigdy w życiu nie słyszałem podobnej bzdury - roześmiał się inny.
Wkrótce pogrążyli się w wymyślaniu podobnych klątw, z których każda kolejna wydawała się być jeszcze bardziej niedorzeczna, niż poprzednie. Tymczasem wrócił Jan. Bez eskorty strażników tym razem.
- Nie mówiłem - zaśmiał się szyderczo. - Mogę nas stąd uwolnić.
- Wydałeś swoich - zdziwił się Gnojarz. - Co z ciebie za człowiek? Nie wiesz co to honor?
- E tam - śmiał się Paprotnik. - Nikogo nie wydałem. Powiedziałem temu baranowi kilka niedorzeczności, które to niby miałyby być naszym planem wojennym. To głupiec. Uwierzył bez zastrzeżeń i jak przyobiecał, zwrócił mi w nagrodę wolność. Klucz zajebałem przy okazji. Chodźmy.
Żołnierze zaczęli odszczekiwać wszystkie z wcześniejszych klątw. Z radości urządzili wielką popijawę tego samego wieczoru, na zamku. Podczas przyjęcia wróg zdobył fort. Dwaj towarzysze byli już w tym czasie daleko, słyszeli tylko róg ogłaszający zwycięstwo.
- Nauka wymaga poświęceń - zawyrokował Jan ze smutkiem. - Niech im ziemia lekką będzie.


Wędrowali przez długi czas, nim nie udało im się dotrzeć do jednej z wiosek na pograniczu pustyni. Teren przypominał tu bardziej step, nie było wydm, za to pojawiały się pierwsze kępy trawy, porastające stwardniałą ziemię. Zielonej trawy.
- Jesteśmy na dobrym tropie - uradował się Jan.
- Nie byłbym tego taki pewien. Skąd możemy wiedzieć kim są tutejsi mieszkańcy.
- Kto nie ryzykuje, ten... Jak to było?
- Kto nie ryzykuje, ten nie je kolacji?
- Nie, ale też dobre. Chodźmy. Przekonamy się, kim będą nasi gospodarze. Kolację tak czy inaczej zjemy. Najwyżej w jednym z lochów.
- Pocieszające.
Wdrapali się na górę, gdzie wyrastały dwie bliźniacze sosny. Stanowiły swego rodzaju portal do przedziwnego miasta. Mieszkańcy byli elegancko ubrani, nawet ci wykonujący codzienne prace. Facet wiozący na taczkach czarnoziem ubrany był w odświętny garnitur. Inny, sprzedający hamburgery, miał na sobie czarny frak. Kobieta w pięknej sukni czesała kuce.
- Chyba wiem, gdzie jesteśmy - zamyślił się Jan. - Niech mnie gęś pożre, jeśli nie jesteśmy na planie filmowym.
- Gdzie?
- Plan filmowy. Alternatywna rzeczywistość. Tu wszystko jest inne. Nikt nie przeklina. Nie widać penisa ani pochwy podczas zbliżenia. Nie ma w ogóle zbliżeń podczas zbliżeń. Dziwne miejsce.
- Iście surrealistyczne.
- Doprawdy. Możemy odpocząć u pana Ryszarda. Zawsze ma obfity poczęstunek dla gości. Jednak nie należy zapomnieć o umyciu rąk, pamiętaj Gnojarzu, nieumycie strasznie by go rozsierdziło. Może nawet kazałby nam iść spać bez kolacji.
- Nie zapomnę. Chodźmy, strasznie zgłodniałem podczas podróży.
Posiłek stanowiły pierwszej klasy warzywa z ogródka pani Grażynki. Tutejsi ludzie nie jadali bowiem w ogóle mięsa. Zwierzęta występowały w mieście na równych prawach co ludzie. Niektóre nawet umiały mówić. Uczono ich tej sztuki z pokolenia na pokolenie, by wyhodować gadające papugi i jednego strusia, który potrafił mówić nie. Nazywano go Strusiem Asertywnym, choć częściej mówiono o nim po prostu struś, jako że był jedynym przedstawicielem tego gatunku w całym mieście.
Ryszard połamał pieczywo i wręczył je gościom.
- Jak się wam tutaj podoba? - spytał z szerokim uśmiechem.
- Może być - odparł Gnojarz nie podnosząc wzroku.
- Słucham?
- Miał na myśli - wyjaśnił Jan - że jest cudownie. Lepiej być nie mogło.
- To prawda - odetchnął z ulgą Ryszard. - Wiecie coś na temat wojny na południu? Trąbią o tym w wiadomościach.
- Tak. Właściwie, stamtąd idziemy.
- Naprawdę? - zafascynował się gospodarz.
- Pewnie. Wojna to nie jest przyjemna sprawa, tyle mogę powiedzieć. Dziś dobiegła końca, powinniśmy więc świętować.
- Ale podobno nasi przegrali.
- Nie ważne kto przegrywa, kto wygrywa. Liczy się sama wojna. Trzeba umieć przegrywać z klasą i uśmiechem na ustach. Ten, kto nie umie przegrywać, mógł w ogóle nie zaczynać walczyć. Trzeba umieć rozkoszować się porażką.
- To racja, zagramy w szachy?
- Nie - odmówił Jan. - Zawsze przegrywam.

Tej nocy Jimowi śniły się dawne czasy. On jako jeden z siedmiu największych piratów świata. Rabujący wszystko co da się zrabować, gromadzący skarby, sławę i nieprzyjaciół pełnych zazdrości. Później akcja przeniosła się pod pokład statku, na którym go więziono. Tam popadł w odrętwienie. Świat obracał się wokół zupełnie innego punktu. Przestał być centrum. Ktoś zatrzymał słońce, ruszył ziemię. Przestał wtedy Jim Wspaniały być sobą. Stał się już na zawsze Jimem Gnojarzem. Z pięknego młodzieńca stał się karykaturą gargulca. Kimś, kogo nie chciałbyś zobaczyć na zdjęciu ani w lustrze. Od czasu do czasu słyszał jeszcze uderzenia zegara, przypominającego, że czasu nie da się cofnąć. Że wszystko to, co się stało, już się stało i się nie odstanie. Słyszał ogłuszające stuk, stuk, stuk.
Obudziły go promienie słoneczne i walenie do drzwi. Dalej nie było już nic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
VV




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasteczkowice

PostWysłany: Sob 12:27, 29 Mar 2008    Temat postu:

Zabawa konwencją i stylem powieści awanturniczej (bądź "zbójeckiej"- jak piszesz). Lubię ją, ba zawsze skłania się (mniej lub bardziej) ku zjawisku wolności. Tekst ten przypomina mi powiastkę w starym stylu, momentami uwspółcześnianą wstawkami psychodelicznymi. Bardzo dobre.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum morświn Strona Główna -> Średnie formy literackie Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin