Forum morświn Strona Główna

morświn
awangarda / abstrakcja / postmoderna / futuryzm / synkretyzm / deformalizm / symbolizm / SZTUKA WYZWOLONA
 

Niezmierzona Przestrzeń Czwartego Wymiaru

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum morświn Strona Główna -> Dłuższe formy literackie
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lucek




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Pon 1:20, 21 Gru 2009    Temat postu: Niezmierzona Przestrzeń Czwartego Wymiaru

Rozdział pierwszy i nie ostatni

Życie ludzkie obfituje w liczne niespodzianki, przysparza żyjącemu szokujących odkryć o różnym poziomie abstrakcji, w zależności od poziomu intelektu żyjącego. I nie chodzi mi tu o zwykłe zaskoczenie. Mam na myśli zdobywanie informacji o świecie, czy o nas samych, po których zdobyciu nic nie jest już takie jak dawniej. O odkrycia, które zmieniają całe nasze życie. Dla jednych jest to uświadomienie sobie, że chłopcy i dziewczęta różnią się czymś więcej, niż tylko brzmieniem imion, dla innych - abstrahując od tego, czy w ogóle jest to prawdą - czymś takim może stać się bezcenna informacja o tym, że za pieniądze można kupić wszystko. Jedni dokonują wielkich odkryć jako dzieci, inni do później starości czekają na te najważniejsze. Od czego to zależy? Czy to ważne? Zresztą na tym krótkim wstępie jestem zmuszony - może na szczęście - skończyć zagłębianie się w temat.
Jeśli chodzi o takie odkrycia, dla Mariusza największym było to, że jest upośledzony umysłowo. Oczywiście, do takich wniosków dochodzi się latami, czy może raczej, jakby chcieli tego idealiści, człowiek rodzi się z tą wiedzą. Tak czy inaczej, pełne zrozumienie, trzeźwe zwerbalizowanie we własnej świadomości tego niekonkretnego przeczucia zawsze musi wiązać się z pewnym nieprzyjemnym przeskokiem, jak przy szoku termicznym, gdy opuszczamy ciepłe pomieszczenie. Bądź co bądź, powiedzenie sobie 'jestem niedorozwinięty', ale takie szczere, bez tandetnego lansu na umiejętność dystansu, musi wywołać uczucie utraty punktu oparcia w podmiocie poznawczym. Za przełom w przypadku Mariusza uznałbym pewien ponury, deszczowy wtorek, kiedy chłopak obudził się jak co dzień we własnym łóżku, uświadomił sobie, że nie jest już taki młody, jak mu się wydawało, że ma już dwadzieścia pięć lat a jeszcze niczego w życiu nie osiągnął. Absurdalnie, owe dwadzieścia pięć lat nie jest wiekiem, kiedy można bez popadania w histerię stwierdzić, że jest się starym kawalerem, czy starą panną. Raczej powinno się w tym czasie dostrzegać wszelkie perspektywy, liczyć na cud z nieba, bo przecież wszystko się może zdarzyć. Raczej?
Punkt widzenia zależy już wyłącznie od osobowości, a z tą u Mariusza było naprawdę ciężko. Zawsze żył trochę na uboczu, ale od kiedy skończył liceum i poszedł do pracy w zakładzie samochodowym wuja to ubocze zaczęło nabierać zupełnie nowego wydźwięku. Chłopak nie żywił emocji w stosunku do obranego zawodu. Ani go nie lubił, ani lubił. Mimo to grzebanie w samochodach stało się całym jego życiem.
Dopiero sześć lat później uświadomił sobie, że tak naprawdę po prostu niczym innym nie umiał sobie tego życia wypełnić. Taki banał, kicz osobowościowy. Brakowało mu podejścia do kobiet, do kumpli, do ludzi z otoczenia, którzy w efekcie uważali go za idiotę. Zresztą z wzajemnością. Mariusz nie lubił też książek, które nie mówiły przecież prawdy. Nie potrzebował tego wszystkiego. Aż do owego ponurego wtorku.

Budzik dzwonił już od jakiegoś czasu, zanim Mariusz doszedł do siebie na tyle, żeby skojarzyć to z natrętnym dzwonieniem w czaszce. Wyłączył go i jeszcze przez chwilę leżał w łóżku, bezmyślnie gapiąc się w ścianę. Czarne cienie kropli deszczu spływały po niej, kontrastując z odbiciem bezlitosnego światła latarni zza okna. Dłoń Mariusza spoczęła na paczce Mocnych, gdzieś przy łóżku. Chłopak leniwie wsunął do ust papierosa. Przypalił go zapalniczką, od której zawsze waliło ropą naftową.
Przypominał sobie teraz kilka dziewczyn, z którymi dawniej próbował chodzić i ich pełne żalu spojrzenie, pojawiające się zawsze wtedy gdy mówiły mu, żeby spierdalał. Nie, żadna nie ujęła tego w ten sposób. One potrafiły lepiej dobierać słowa. Za to on nigdy nie opanował tej sztuki. Może dobrze, że nie wychodził wtedy na kretyna, a na zapatrzonego w siebie, egoistycznego chama. W takich momentach obwinianie innych byłoby przecież przyznaniem się do słabości. Na dobrą sprawę tak było wygodniej dla nich wszystkich i dla samego Mariusza. Wygodniej dla całego pierdolonego świata. Poza tym ubieganie się o status kretyna jest bardzo podobne do ubiegania się o rentę inwalidzką. Prawdziwy kretyn może mieć z tym problemy.
Później zagłębianie się w przeszłość nabrało tempa i Mariusz przypomniał sobie wszystkie wstydliwe momenty swojego życia, które z perspektywy czasu nawet w jego własnym mniemaniu stawiały go w złym świetle. Pierwsza masturbacja, pierwsze pokazanie słabości wtedy, gdy nie można było sobie na to pozwolić, pierwsze nazwanie go kretynem. Musiało minąć dobre pół godziny, gdy uświadomił sobie w końcu, że rzeczywiście jest idiotą.
- Ja pierdolę - skwitował, bo nic lepszego nie przychodziło mu w tym momencie do głowy.
Później rzucił jeszcze kilka podobnych pustych słów. Polegało to mniej więcej na tym, na czym polega machinalnie powtarzane "kocham" z tą tylko różnicą, że tu chodziło o to żeby poprawić humor sobie, a nie komuś innemu.
- Mariusz, nie wstajesz? - zagaiła matka w drzwiach.
Szła do pracy. Zwykle wychodzili razem, więc Mariusz zrozumiał, że zbyt długo leży, rozmyślając o tym wszystkim. Był już w i tak wystarczająco podłym humorze.

Tego dnia wszystko szło nie tak jak trzeba. Zakład samochodowy irytował bardziej niż zwykle. Mariusz nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tym, czy lubi tę robotę ale dziś nie musiałby długo myśleć nad odpowiedzią, gdyby ktoś pofatygowałby się z pytaniem. Kiedy w końcu wyszedł z roboty, czuł że wychodzi na wolność. Tylko przez pierwsze dziesięć sekund, zanim uświadomił sobie, że nie ma co z tą wolnością zrobić i że gówno go obchodzi co ciekawego ma dziś do powiedzenia Ewa Drzazga i jebany Krzysztof "Ptak z Egiptu". Wkurwiało go choćby to, że są zawsze uśmiechnięci, jakby ani na chwilę nie trzeźwieli.
Przeszedł koło domu, skręcił w jedną z przyległych ulic, minął światła, parking, szpital i coś tam jeszcze. Mógłby tak iść bez końca, gdyby nie fakt, że prędzej czy później musiałby wrócić tą samą drogą. Zatrzymał się dopiero przy tamie na rzece.
Robiło się chłodno więc naciągnął kaptur na głowę, zasunął bluzę pod szyję i usiadł na trawie kuląc się i patrząc jak woda płynie w kierunku nieznanego.
- Co tu robisz? - spytał ktoś za plecami.
Mariusz odwrócił się bardzo powoli. Jakby chwila zanim stanie twarzą w twarz z tamtą osobą była ostatnią, kiedy uchodził we własnych oczach za kogoś sensownego.
- Pytałam co tu robisz?
Dziewczyna miała na sobie szary sweter, szare spodnie i szarą resztę. Trzymała papierosa pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem, do czasu aż nie strzeliła nim w stronę rzeki.
- Pierdol się - odpowiedział.
Usiadła obok wyjmując foliową torebeczkę z kieszeni. Wysypała zawartość na bibułkę, skręciła, zakleiła śliną z bezbarwnych ust.
- Trzymaj.
- Co to? Nie potrzebuję tego gówna.
- Może nie. Ale ja nie mam z kim zapalić. Ty pierwszy.
Mariusz wyjął zapalniczkę i przystawił płomień. Zaciągnął się mocno i oddał skręta.
- Wkurwia mnie cały ten świat - zaczęła dziewczyna, ale mówiła to z takim spokojem, jakby sama w to nie wierzyła. - Najchętniej rozjebałabym to wszystko w drobny mak. Wiesz, dlatego chyba palę. Bo dopiero wtedy mi przechodzi. Nie to, żeby moja agresja była nieuzasadniona. Po prostu nikt chyba nie lubi chodzić non stop wkurwiony. A ty?
- Ja jestem niedorozwinięty. Uświadomiłem sobie to dopiero dzisiaj.
- Dziwne.
- Ale to prawda.
- Oczywiście, że tak. Dziwne, że uświadomiłeś sobie to dopiero dzisiaj.
- Ano chyba że tak.
Siedzieli w ten sposób jeszcze przez chwilę i przez tę krótką, bardzo krótką chwilę nikt się nie odzywał. Nie było takiej potrzeby. Woda w rzece uderzała o dno chlupocząc u podnóża tamy i to wystarczało Mariuszowi do pełni szczęścia. Dziewczyna najwidoczniej podzielała to podejście.
Później Mariusz zauważył, że ona już sobie poszła, chociaż było to raczej wyzbyte emocjonalnych aspektów spostrzeżenie.

Instytut ds. Walki z Nieróbstwiem znajdował się w dużym gmachu w centrum miasta. Matka Mariusza - Pani Maria M - należała do tych biurokratów, którzy podlegają wszystkim innym biurokratom w gmachu i w ogóle się tym nie przejmowała. Przynajmniej do czasu, aż nie uświadomiono jej w pracy, że syn pani Marii jest kompletnym osłem, kretynem, a co najgorsze - bierze narkotyki.
- Jak to naćpany? - zapytała z troską.
- Ja go widziałam wczoraj jak wracał zza miasta i nie wyglądał za dobrze. Zresztą tam na tamę wszyscy chodzą tylko po to żeby ćpać. Wylęgarnia nierobów tam jest na tej tamie właśnie, o.
Koleżanka z pracy to taka osoba, która nie ma nic wspólnego z określeniem koleżanka samym w sobie. Pani Maria wiedziała o tym i nie uśmiechało jej się to, że ta wredna kurwa z wyższego piętra będzie teraz stawiać w złym świetle jej rodzinę. Nawet jeśli Mariusz rzeczywiście zaczął ćpać, nie to jest przecież sednem problemu. Jako matka oczywiście zmartwiła się tym faktem, ale jako pracownica Instytutu ds. Walki z Nieróbstwem po prostu nie mogła sobie pozwolić na takie plotki. Tym bardziej, jeśli nie były to tylko plotki.
- Może niektórzy węszą tam, gdzie nie ma co wywęszyć - powiedziała w końcu. - Jeśli to prawda, to porozmawiam sobie z synem i sądzę, że dojdziemy w końcu do porozumienia. Ale jeśli to plotka to z kolei my we dwie sobie porozmawiamy i nie sądzę, żebyśmy wtedy mogły do porozumienia dojść. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno. Wyraziłam?
- Zawsze tak pięknie potrafisz wszystko ująć.
- A co mam powiedzieć? Że jesteś jebany plotuch?
Koleżanka z pracy zrobiła urażoną minę, symbolizującą natychmiastowe rozluźnienie więzi koleżeństwa i przejście do oficjałów. Oznaczało to mniej więcej tyle, że od dziś może być dla pani Marii tylko znajomą z pracy - koniec z wspólnymi wypadami na karty, wymianą katalogami firm kosmetyków i takie tam.
Z tak zdegustowaną miną jeszcze przez chwilę świdrowała panią Marię oczyma w których ponoć miała kurwiki. W końcu jednak zbladła. Poddała się.
- Marysia, ja to mówię z troski tylko no...
- Rozumiem. To ja ci powiem, też z troski, żebyś nie wygadywała takich niedorzeczności na prawo i lewo.
- Jesteś przewrażliwiona.
Przerwa śniadaniowa dobiegła końca więc panie zgasiły papierosy w popielnicy i udały się do swoich osobnych pomieszczeń. Kilku nierobów czekało już w kolejce do pani Marii. Mieli w dokumentach okrągłe i owalne pieczątki, brakowało im już tylko podłużnej-prostokątnej.

Mariusz gapił się w ekran telewizora, chociaż nie docierało do niego wiele z tego, co działo się za szkłem. Zupełnie nie potrafił myśleć teraz o problemach utuczonej świni w różowym, która w sekrecie zdradziła pani Ewie, że jej córka lubi w zbyt czuły sposób obcować z owczarkiem niemieckim sąsiada. Ewa zadała kilka pytań natury ogólnej, po czym przystąpiła do formułowania osądów moralnych równie ogólnej natury. Mariusz chwytał to wszystko jednym uchem, drugim wypuszczając w obawie, że mógłby doznać trwałego uszczerbku na zdrowiu. W jego stanie umysłowym trzeba bardzo uważać na rzeczy, które mogą ogłupiać. W skrajnych przypadkach coś takiego może prowadzić do poziomu głupoty, na którym oddychanie jest zbyt skomplikowaną czynnością, a zatem w efekcie do zatrzymania akcji serca. Mariusz stałby się wtedy kolejną ofiarą mediów.
Rozległ się dzwonek do drzwi i Mariusz wstał, żeby otworzyć. Matka jak zwykle zapomniała kluczy. Odezwała się dopiero, gdy przekręciła zamek. Choć butów i płaszcza nie zdążyła zdjąć.
- Bierzesz?
Chłopak nie był pewien czy rozumie pytanie. Pewnie chodziło jej o coś innego, skąd mogłaby wiedzieć o tym, że raz sobie zapalił.
- Bierzesz czy nie? Zresztą ja i tak widzę po tobie, że jesteś naćpany.
- Co?
Matka trzepnęła Mariusza w łeb. Później w pysk z otwartej.
- Po to cię wyhodowałam?
- Ale...
- Ojciec twój się w grobie nieznanego żołnierza przewraca, świeć panie nad jego duszą, kimkolwiek nie był, kurwa, a ty ćpasz durniu zasrany jakieś narkotyki? Wiesz co ja przez ciebie w pracy teraz przeżywam? Wiesz jak to wpływa na moją samoocenę? Czy ja się już dla ciebie nie liczę?
- Ale...
- Koniec. Koniec tematu. Po prostu nie odzywaj się do mnie - poleciła z drżącym podbródkiem. - Kretyn!
Poszła do kuchni, usiadła przy stole, zaczęła płakać.
- Ja pierdolę - rzucił Mariusz Ewie po drugiej stronie szkła.
- Nie bądź śmieszny - odparowała Ewa. - To, że co noc trzepiesz się jak zwierzę, to jeszcze nie znaczy, że pierdolisz. Pamiętaj o tym. W ogóle to spójrz na siebie.
Na ekranie pojawiła się nowa scenka. Mariusz stoi przed matką, która coś mówi, po czym zaczyna okładać go po łbie.
- Masz kompleks Edypa? - spytała Ewa.
- Nie.
- Jak to?
- Nie mam po prostu.
- Kurwa!
- O co chodzi?
- Cięcie! - krzyknęła Ewa, zwracając się do kogoś poza ekranem, poza pokojem Mariusza i poza wszystkim. Albo i ponad wszystkim. - Cięcie, kurwa! Cięcie! Jak to nie ma kompleksu Edypa? Do chuja, o czym jest ten odcinek?
Mariusz chwycił za pilot i wyłączył telewizor. Był zmęczony całą tą sytuacją, w której wszystko okazywało się nie mieć sensu. Jego życie stawało się równie głupie jak to pokazywane tam, po drugiej stronie ekranu. Dotarło do Mariusza, że żyjąc w nieświadomości własnej głupoty żył w spokoju, był niemalże szczęśliwy. Gdyby nigdy się nie dowiedział, we własnych oczach byłby normalny a zatem byłby normalny w sposób ogólny. Bo przecież nic więcej się już nie liczy. Prawda? Nawet jeśli ludowe porzekadło twierdzi, że nie jesteś pępkiem świata, jakie to ma znaczenie, jeśli jesteś nim w rzeczywistości?
Kładąc się spać Mariusz myślał jeszcze o tym, że tak naprawdę może wszystko to sobie uroił. Że kiedy zaśnie, to obudzi się i wszystko będzie po staremu. Ale tak się nie stało.

Sny Mariusza - część I

Sen Pierwszy

- Ten oto generator fal mózgowych pozwala mi osiągnąć stany w jakich umysł mój wymyka się określeniom ilorazu inteligencji. Dla przykładu, pozwala mi znieść dualistyczny podział ocen wartościujących a uświadomić sobie, że wszelkie wartości w świecie trójwymiarowym wyrażają się na trzech przecinających się ze sobą osiach, nie zaś tak, jak się to przyjęło w klasycznym rozumowaniu europejskim, na jednej osi wartości. Pozwala jednak pójść jeszcze nieco dalej, gdyż azaliż wżdy nigdzie nie jest udowodnione, że nasz świat składa się z wyłącznie trzech wymiarów przestrzeni. W takim razie nie tylko ignorancją jest proste jednowymiarowe wartościowanie, ale i dopuszczenie wyłącznie drugiego i trzeciego wymiaru wartości wynikające z trójwymiarowego postrzegania świata.
- Mariusz, uwielbiam, kiedy mówisz tak mądrze. Mogę ci obciągnąć?
- Możesz.
- Dziękuję.

Sen Drugi

Mariusz skończył właśnie trzy lata a rozumie znacznie słów dobro i zło. Co więcej, potrafi się nimi posługiwać zamiennie.

Sen Trzeci

Zawsze chciał dojść na koniec świata. W końcu udało mu się to osiągnąć. Ten kto zanim podążał albo zginął w trudach wędrówki, albo osiedlił się w krainach, które oferowały coś więcej, niż tylko mrzonki. Jednak wytrwałość opłaci się każdemu, co on również udowodnił swym uporem. Dla Mariusza było to swego rodzaju Opus Magnum. Zapytany dokąd zmierza, odpowiadał pytaniem: a skąd pochodzę?


Rozdział drugi i nie ostatni

Obudził się w mroku. Elektroniczny budzik na biurku wskazywał trzecią trzydzieści trzy, jak zawsze, gdy Mariusz budził się w nocy. Wyszedł na korytarz, korytarzem dotarł do łazienki i zapaliwszy światło, które raziło w oczy bardziej niż zwykle, oddał mocz z głośnym chlupotem.
W lodówce nie było alkoholu. Matka Mariusza nie piła i nie jadła, a jemu nigdy wcześniej nie przyszło do głowy, że człowiekowi może przydarzyć się noc, która bez alkoholu jest trudna, niemal niemożliwa do wytrzymania. Znów cisnęło mu się na usta to wulgarne wyrażenie, którym powinno się rozpoczynać każdą pieśń na temat życia. Te dwa magiczne słowa, którymi mógł udowodnić sobie, że choć jest naprawdę kiepsko, to i tak ma to głęboko w dupie.
Pierwsze piętnaście minut Mariusz spędził gapiąc się w ściany, których nawet nie widział w ciemnościach. Później wzrok przyzwyczaił się i chłopak nie zauważył nawet, kiedy zaczęło jaśnieć na zewnątrz. Był też przekonany, że wczoraj wziął urlop z pracy, więc co gorsza spędzi tak jeszcze następne kilkanaście godzin, do czasu, aż nie pójdzie spać. Bał się włączyć telewizor. Jeszcze bardziej bał się wyjść z domu.
Gdy zadzwonił budzik, Mariusz wyłączył go odruchowo, ubrał się i wyszedł na zewnątrz. Czuł się jakoś nieswojo na ulicy, w wyludnionym mieście, nad którym choć od zawsze wisiała zagłada, Bóg postanowił poznęcać się jeszcze trochę. Mariusz jednak nie mieszał wtedy Boga do spraw egzystencjalnych, więc i my zostawmy wszelkie dywagacje jakie rodzą się w efekcie wzywania nadaremnie jego imienia.
Jak doszło do tego, że Mariusz jeszcze raz zawędrował na tamę? Nie mam pojęcia. Oczywiście, przeszedł koło domu, skręcił w jedną przyległych z ulic, minął światła, parking, szpital i coś tam jeszcze. Nie wiem jednak, i nie sądzę, żeby wiedział to on sam, dlaczego tam poszedł. Może liczył na bucha od nieznajomej, a może po prostu lubił to miejsce, bo tak bardzo stroniła od niego normalna część społeczności, z którą mijał się każdego dnia na ulicy. W głębi serca to nawet cieszył się, że wstał tak wcześnie, właśnie dlatego, że przynajmniej nie spotkał na ulicy nikogo z tamtych.
- Znów tutaj?
- Tak - odparł bez zastanowienia, bo i w gruncie rzeczy odpowiedź go nie wymagała.
- Czemu tu przychodzisz? To nie jest miejsce dla takich jak ty.
Dziewczyna wyglądała na porządnie wnerwioną. Mariusz nie miał pojęcia czemu.
- A dla jakich jest?
- Tu się składuje odpady społeczeństwa - to mówiąc wyjęła szklaną lufkę z kieszeni i nabiła do niej zmieszany z tytoniem haszysz. - Myślisz, że jesteś odpadem?
- Nie wiem.
- No to nie jesteś. Odpad musi czuć, że jest odpadem. Jeśli nikt nie dał odpadowi do zrozumienia, że nim jest...
- Może jestem, ale nie zrozumiałem, kiedy mi o tym mówiono. Jestem niedorozwinięty.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy. Miała zaczerwienione białka, bladą cerę i jedno takie spojrzenie wystarczyło, by zrozumieć, że nigdy się nie uśmiechała. Przykry widok, który niejednego przyprawił o wymioty, bóle głowy i rozwolnienie.
- Wybacz. Nie wzięłam tego pod uwagę.
- A co ty tutaj robisz? Zawsze żyjesz z dala od świata? Jesteś pustelniczką?
- Nie. Czasami zapuszczam się pomiędzy ludzi. To banalne, ale może sprawia mi przyjemność takie pastwienie się nad własną osobą. Zresztą właśnie miałam iść.
- Poczekaj.
- Odwaliło ci? Nie zamierzam na ciebie czekać.
- Dlaczego?
Jeszcze jedno spojrzenie. Tym razem pełne nienawiści. Mariusz zdążył zrozumieć, że dziewczyna nie lubi pytań, szczególnie jeśli zadaje je ktoś inny.
- Jesteś żałosny. Jak chcesz, możesz iść ze mną. Nie mogę ci zabronić, ale nie wyobrażaj sobie cholera wie czego.
- Aha.
Słońce zdążyło wzejść, gdy przyszło im stawić czoła rodzącemu się miejskiemu życiu. Ludzie przemierzali chodniki z zawrotną prędkością, omijając Mariusza i jego towarzyszkę szerokim łukiem, choć czynili to automatycznie, bo tak naprawdę w ogóle ich nie dostrzegali. A przynajmniej nie świadomie, bo wtedy ich wizja uporządkowanego świata, w którym brudy zostały zmiecione pod łóżko, prysłaby jak błyszcząca, kolorowa bańka mydlana.
- Gdzie idziemy?
- Ja do sklepu po fajki, a ty to nie wiem.
- Zawsze jesteś taka cyniczna?
- Nie wiem o czym mówisz.
- Zawsze w ten sposób traktujesz ludzi?
Słysząc to pytanie zatrzymała się. Chciała coś odpowiedzieć, ale w końcu zrezygnowała i znów ruszyła przed siebie. Zresztą nie musiała już odpowiadać, bo Mariusz w zupełności rozumiał istotę beznadziejności jej osoby. Była bardziej żałosna, niż on sam, z tą wyimaginowaną nienawiścią do całego świata. On przynajmniej rozumiał, że wina za wszystkie niepowodzenia leży po jego stronie. I o dziwo czuł się z tym lepiej.
Dziewczyna kupiła papierosy w jednym z małych sklepików, chociaż minęli po drodze trzy supermarkety. Usiedli na schodach, przed jednym z gmachów uniwersyteckich i zapalili. Żadne z nich nigdy nie było wewnątrz takiego gmachu.
- Ilu ludzi widziałeś po drodze? - wypaliła dziewczyna.
- Nie wiem. Setkę? Więcej, niż...
- Ja nie widziałam żadnego.
- Co?
- Musisz się jeszcze wiele nauczyć, jako odpad. Oczywiście, jeśli zamierzasz się pogodzić z tym, że nim jesteś.
- Może powinnaś walczyć o swoje miejsce na świecie?
Parsknęła śmiechem.
- Po co?
- Nie wiem. Żeby pracować, mieć co jeść...
- Mam pracę, mieszkanie. Parę lat temu samochód, psa i faceta. Ale to nieistotne.
- Co robisz?
- Nieistotne. Możesz się ode mnie odpierdolić?
Mariusz powiedział, że może. Gdy odszedł, dziewczyna zapaliła jeszcze jednego papierosa i sama również odeszła. W swoją stronę.

Budowa statku kosmicznego zajęła Magdzie pół życia. Włożyła w to kupę forsy, wysiłku i problemów. Nikt nie potrafił zrozumieć tej obsesji. Nawet mężczyzna, który mówił, że Magdę kocha, w końcu zmienił zdanie i odszedł zabierając psa. Tylko, że ona nawet nie zwróciła na to wtedy uwagi. Nie wierzyła w wierność ani jednego, ani drugiego. Poza tym liczył się tylko statek kosmiczny. Był jedyną rzeczą, jaką naprawdę kochała, jedyną, która dawała nadzieje na to, że kiedyś będzie lepiej. Gdy okazało się, że statek nigdy nie poleci, do Magdy dotarło, że poniosła klęskę. To wtedy pierwszy raz poszła na tamę. Tydzień później pojawiła się tam znowu, tym razem jednak przynosząc ze sobą garść środków antydepresyjnych. Kiedy lekarz przestał wypisywać recepty, zastąpiła go znajomym, który oferował przyjemniejsze specyfiki. Marihuana. Haszysz. Amfetamina. LSD od czasu do czasu, a także meskalina i grzyby halucynogenne. Heroina parę razy. Miłość czysta i prawdziwa. Bez skazy na ilości i jakości. Jak każda miłość jednak, i ta miała swą cenę. Tylko, że mniejszą.
Dzisiejszy dzień zmęczył ją bardziej niż wszystkie poprzednie. Dawno nie musiała tyle mówić, a dziś ten kretyn zadał jej tyle pytań. W dodatku nie na wszystkie znała odpowiedź, co jeszcze bardziej wytrąciło Magdę z równowagi. Potrzebowała teraz jakiegoś nowego punktu zaczepienia dla dobrego humoru czającego się gdzieś w głębi serca. Na przykład kwas lizergowy na znaczku pocztowym, farby i płótno i muzyka techno, od której uderzeń żołądek wywraca się na drugą stronę tak, że trzeba powstrzymywać wymioty. Albo, prawdziwe wyzwanie, spisanie wszystkich myśli po uprzednim zażyciu grzybów halucynogennych. W ostateczności mogłaby też posłuchać Celine Dion, masturbując się na myśl o tonącym Titanicu, ale kończył jej się haszysz. Magdzie, nie Celine Dion. Wszystko to mogłoby się wydarzyć, gdyby właśnie tego dnia nie został podpisany nakaz sądowy.
Następne godziny Magda spędziła w areszcie śledczym, czekając na przyspieszony proces, zaś w międzyczasie policja zajęła się przeszukaniem mieszkania. Znaleźli nie tylko przewyższające śladową ilość zapasy narkotyków, ale co gorsza wszystkie obrazy surrealistyczne, TR-ki oraz spis akordów do anarchistycznych pieśni, które Magda zbierała od czasów podstawówki, z maniakalną pieczołowitością godną pryszczatego filatelisty w grubym, wełnianym swetrze. Gdyby jeszcze rozchodziło się tylko o wszystkie te psychodeliki, pobudzacze, przymulacze i rozweselacze, może wszystko zakończyłoby się dla Magdy wyrokiem w zawieszeniu. Jednak jak wiadomo, wszelkie przejawy działalności nieprzydatnej i nieopłacalnej, która w końcu sprowadza się wyłącznie do marnotrawienia czasu, są nie tylko nielegalne ale i niemoralne. Tak więc, za wstawiennictwem kilku życzliwych zwolenników resocjalizacji jednostek aspołecznych, Magda została uznana za niebezpieczną, w efekcie czego proces zakończył się decyzją niezwłocznego odesłania winnej wszystkich tych obrzydliwych lubieżności na odpowiednie w takich przypadkach leczenie.

Uzasadnienie prawomocnej decyzji Sądu Najwyższego

Jednostka Magda M stanowi zagrożenie dla społeczeństwa i siebie samej. Przede wszystkim jednak dla społeczeństwa. Jak udowodniły analizy psychologiczne skrucha jednostki jest pozorna i nie należy polegać na instynkcie samozachowawczym jednostki. Jednostka wykazuje skłonności artystyczne, przy jednoczesnym braku zdolności do ich spożytkowania w celu zaspokojenia konsumpcyjnych potrzeb artystycznych społeczeństwa. Jednostkę należy jak najszybciej poddać leczeniu przy użyciu leków takich jak Practicum A, Normum 12 oraz Prozact w dawkach przekraczających dawki prewencyjne. Przypadek Magdy M jest analogiczny do podręcznikowego przypadku Józefa J i należy działać jak najszybciej aby tym razem jednostka nie nabrała skłonności autodestrukcyjnych. Zaleca się szczególną ostrożność przy wdrażaniu jednostki w życie społeczne, a planowane prace w ramach resocjalizacji powinny zawierać jak najmniej kontaktu z innymi jednostkami, gdyż istnieje wysokie ryzyko zarażenia. Kwarantannę należy przerwać dopiero po uprzednim przystosowaniu do realizacji planu Relationship 947.


Takim dokumentem opatrzono Magdę, zanim zapakowano ją do autobusu katatoników na lekach i przetransportowano w miejsce, gdzie miała odbyć resocjalizację. W tym czasie Mariusz spędzał kolejny dzień na oglądaniu telewizji, piciu piwa i zjadaniu ton jajecznicy przygotowanej przez matkę. Dopiero, gdy wybiła siódma a w telewizji zamiast programów rozrywkowych wyemitowano wiadomości, sielanka dobiegła końca.
Od razu poznał twarz dziewczyny, z którą zapalił swojego pierwszego skręta, która była na tyle zamknięta w sobie, chamowata i aspołeczna, żeby zapadła mu w pamięć.
- Ja pierdolę - mruknął Mariusz, gdy wiadomości skończyły się, a na ekran powróciła wredna morda Wielkiej Siostry, co i raz wybuchającej nieopanowanym rechotem. - Ja pierdolę.



Sny Mariusza - część II

Sen pierwszy

- Śpisz?
W ciemnościach głos brzmiał niepokojąco. Gromki, wyniosły, jakby należał do kogoś, kto zawsze przemawia do ludzi z góry.
- Kto?
- Jestem twoim bogiem, Mariusz. Pamiętasz mnie jeszcze?
Mariusz przypomniał sobie pierwszą komunię. Białe opłatki i białe wdzianko, którego tak bardzo nie chciał założyć, że matka musiała aż dwa razy trzasnąć mu w pysk, zanim skapitulował. Od tamtego czasu nie pamiętał o żadnym bogu, ani Bogu tym bardziej.
- Nie pamiętam - stwierdził w końcu, zgodnie z prawdą.
- To teraz nieistotne - odparł Bóg. - Musisz coś dla mnie zrobić.
Chłopak kiwnął głową. Panowały absolutne ciemności, ale przecież Bóg widzi wszystko, więc ów uosobiony Logos uśmiechnął się tylko do siebie i kontynuował.
- Musisz zapisać się na dobrowolną resocjalizację.
- Dlaczego?
- Nie pytaj dlaczego. Musisz działać, a nie rozumieć. Wiara nie polega na rozumieniu.
- O Boże, przecież wiem! - wrzasnął Mariusz, ale po chwili zrozumiał, że nie wypada krzyczeć na Boga, nawet jeśli ten ukazuje się mu, a raczej przemawia do niego pod ludzką postacią. - Przepraszam.
- Nie szkodzi. Od dwóch tysięcy lat jestem miłosierny. Wracając do rzeczy, musisz zapisać się na zajęcia "Jak żyć".
- Ale po co?
- I tak byś nie zrozumiał.
- Spróbuję.
- Nie, nie. Po prostu zapisz się. Jeśli to zrobisz to dostąpisz Królestwa Niebieskiego.
Mariusz nie raz słyszał o Królestwie Niebieskim, ale to było w czasie kiedy słyszał o wielu innych królestwach. Gdy te ostatnie okazały się nieprawdziwe, siłą rzeczy zwątpił w Królestwo Niebieskie. Gdy o to zapytał, Bóg pozwolił mu dotknąć swojego boku i gdy Mariusz wyciągnął rękę w ciemnościach, natrafiając na wilgotne od krwi ciało Pana, dzięki temu jednemu, magicznemu dotknięciu, jak zahipnotyzowany uwierzył we wszystko.
- To jak będzie?
- Dobrze.

Sen drugi

Witamy Państwa w kolejnym odcinku Totalizatora Sportowego. Totalizator, jak Państwo wiedzą, jest odziedziczoną po starożytnych Majach tradycją, w której każdy może uszczknąć trochę złota ze Skarbca. Czym jest Skarbiec? Tego chyba nie muszę Państwu wyjaśniać.
Komora maszyny losującej jest pusta. Następuje zwolnienie blokady. Chwileczkę. Jeszcze chwilka. W studio jest z nami Komisja ds. Gier i Zakładów. No i zapomniałabym o najważniejszym. Dzisiejsze losowanie Totalizatora będzie inne niż wszystkie. Zwykle losowaliśmy tylko liczby na dzień bieżący. Dziś zamierzamy wylosować zestaw na cały tydzień. Dzięki temu mają państwo pewność, że skreślone przez Państwa liczby będą prawidłowe.
Możemy zwolnić blokadę? A więc kości zostały rzucone. W międzyczasie chciałbym zaprosić do naszego studio znanego polskiego komika: Karola Hamburgera. Karol - jak już się pewnie państwo domyślają - opowie dowcip.

Dowcip Karola Hamburgera:
Przychodzi żona do męża i pyta: Czemu Nowakowa to ma takie fajne futro a ja nie mam?
Mąż na to: To się nie gól.

A my możemy już odczytać wylosowane liczby.
Dziś: 1, 2, 3, 4, 5, 6
Jutro: 7, 8, 9, 10, 11, 12
Pojutrze: 13, 14, 15, 16, 17, 18
Popojutrze: 19, 20, 21, 22, 23, 24
Za trzy dni: 25, 26, 27, 28, 29, 30
Za cztery dni: 31, 32, 33, 34, 35, 36
Niedziela: w niedzielę jak Państwu wiadomo nie odbywają się losowania, ponieważ Komisja ds. Gier i Zakładów czuwa nad przebiegiem Mszy Świętej na Jasnej Górze.

Sen Trzeci

Och. Ach. Jej. Mariusz, no wiesz. Mrrrrr. A. A. Ach. Aaaaaaach.

Rozdział trzeci i nie ostatni

Gdy Mariusz otworzył oczy, dotarło do niego, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych. Ostatnio żyło mu się coraz ciężej, nie raz budził się w nocy z krzykiem, a poranki były mgliste nawet w mieszkaniu, gdy lawirował pierwsze pół godziny między kuchnią, łazienką a sypialnią, i przez następne pół między kuchnią a przedpokojem. Miał wrażenie, że śniło mu się coś ważnego, ale nie pamiętał nic oprócz erotycznych majaków, gdyż jak wiadomo pamięta się tylko ostatni sen przed przebudzeniem, o ile w międzyczasie nie przebudziło się w nocy. Tak więc poranek upłynął w nieświadomości podanych liczb, jakie rzeczywiście miały paść w ciągu tego tygodnia w Totalizatorze Sportowym. Co gorsza, Mariusz nie pamiętał też nad wyraz istotnej wiadomości od Absolutu, z którym miał wrażenie obcować tej nocy. Nie wiedział, że Bóg od miesiąca wysyła mu e-maile, gdyż i te lądowały w końcu w kategorii SPAM.
- Umówiłam cię na spotkanie - powiedziała matka.
- Jakie znów spotkanie?
Kobieta skwitowała to głośnym westchnięciem nawet na chwilę nie odrywając się od szminkowania ust i nakładania fluidu na bladą, pomarszczoną cerę.
- Mój drogi, od tygodnia nie pojawiłeś się w pracy. Byłam wczoraj w zakładzie samochodowym i nie zgadniesz co mi powiedzieli.
- Że już tam nie pracuję?
- Ja pierdolę, Mariusz. Jednak nie jesteś takim kretynem, za jakiego cię uważałam. Może ty na studia powinieneś iść, co?
- Ale jak to? Wylali mnie? - powtórzył pytanie Mariusz, puszczając mimo uszu kąśliwe uwagi.
- Wylali - machnęła ręką matka. - Nie ta praca to inna. Ale nie myśl, że teraz będziesz spędzał czas na żłopaniu piwa przed telewizorem. Zarejestrowałam cię już w urzędzie i masz dziś pierwsze spotkanie.
- Jakie spotkanie? Dla nierobów? - skrzywił się Mariusz.
- Nie dla nierobów! - wrzasnęła matka. - Prędzej mnie piekło pochłonie, nim zostaniesz jednym z tych... tych...
- Nierobów?
- Umówiłam cię na spotkanie z serii "Jak żyć".
Chłopak miał wrażenie, że gdzieś już słyszał o tej akcji. Może matka wspominała o tym wcześniej.
- Tylko się nie spóźnij. O dwunastej. Pokój trzynasty.
- Możesz na mnie liczyć.
Matka kiwnęła głową, jednak jakby niepewnie. Obawiała się, że jej starania może zniweczyć ignorancja i lenistwo syna.
- Proszę - powiedziała przybierając poważną minę. - Nie spóźnij się.
- Dobra.
- Na razie.
- Cześć.

Instytut ds. Walki z Nieróbstwem zawsze wywoływał w Mariuszu mieszane uczucia, z przewagą tych negatywnych. Z jednej strony pamiętał jak odwiedzał matkę w pracy jako szczeniak, jak ciocie z urzędu dawały mu drobne na gumy i podania o pracę, żeby miał na czym bazgrać. Później wydoroślał, przestał przychodzić, a matki znajome zaczęły patrzeć na niego tym samym wzrokiem, jakim patrzyły dawniej na tych wszystkich nieszczęśników, których Mariusz mijał na progu instytutu.
Gdy stanął przed ogromnymi, malowanymi na biało drzwiami z ozdobną trzynastką ze szczerego złota, poczuł jak wstrząsa nim dreszcz. W ogóle nie chciał tu przychodzić i gdyby nie to, że w ten sposób zawiódłby matkę, nie przeszłoby mu przez myśl, żeby pojawić się na umówionym spotkaniu.
Drzwi otworzyły się i z pomieszczenia nr 13 wyszedł blady młodzieniec w długich włosach; nieogolony, w grubych okularach pod którymi kryło się spojrzenie łączące w sobie strach, rozczarowanie a jednak też poczucie własnej wyższości nad całym światem. Mariusz uśmiechnął się do niego i wszedł do środka.
- Nazwisko?
- M
- Imię?
- Mariusz.
- Zawód?
- Mechanik samochodowy.
- Wykonywany?
- Słucham?
- Nie, nie. Nic. Żartowałem.
Z mężczyzny biła niezachwiana pewność siebie i Mariusz czuł się dość nieswojo, gdy tamten lustrował go rozbawionym spojrzeniem, co i raz kreśląc coś w notesiku.
- Jakieś zainteresowania?
- Nie.
- Dobrze. Bardzo dobrze. Wykształcenie?
- Nie. Nie.
- Świetnie! Wygląda na to, że jest pan idealnym kandydatem na kurs "Jak żyć".
Mariusz uśmiechnął się, ale mężczyzna nie odpowiedział mu tym samym. Zamiast tego przystawił dwie okrągłe pieczątki, jedną owalną i trzy podłużne.
- Gratuluję - bez emocji uścisnął dłoń Mariuszowi. - Proszę się udać do sali wykładowej numer dwa. To na dole. Na pewno pan trafi.
- Dziękuję.


Zakład karny na pierwszy rzut oka wyglądał jak każdy inny budynek, z tą tylko różnicą, że w oknach widniały kraty a z murów bił smutek. Magda stawiając pierwsze kroki na spacerniaku czuła na sobie czujne spojrzenia współwięźniów, którzy jednak nie ośmielili się, bądź też mieli zakaz zbliżyć się do niej. Gdy spytała kogoś o ogień, ten odwrócił się i odszedł bez słowa. Dziewczyna wiedziała, że spędzi tu najgorsze dni swojego życia. Pobudka o piątej, śniadanie i osiem godzin dokręcania śrubek w zegarkach, które szły na eksport za zachodnią granicę. Później cztery godziny telewizji i dwie godziny spotkania z psychologiem. Kolacja, sen. I znów pobudka o piątej.
Jednak proste czarne scenariusze okazują się czarnymi scenariuszami dopiero wtedy, gdy odsłoni się wszystkie szczegóły. Już w pierwszym tygodniu odsiadki Magda otrzymała ostry wpierdol za mazanie po ścianach węgielkiem i nucenie pod nosem. Tłukli ją tak długo aż przestała płakać i wkrótce odkryła, że dostaje tym mniej ciosów im mniej łez wylewa. Gdy pod koniec tygodnia otrzymała policzek od strażnika, bo zawiązała buty na dwie kokardki a nie na jedną, nie zareagowała i o dziwo skończyło się na tym jednym, jedynym policzku.
Powoli docierało do niej co tu jest tak naprawdę grane i wraz z tym odkryciem wyrabiało się w niej przeświadczenie, że jeśli nie da się złamać, nigdy tak naprawdę stąd nie wyjdzie. Dlatego zaczęła udawać osobę, jaką miała się stać po odsiadce, wedle założeń programu resocjalizacyjnego. Nie była tylko pewna, czy rzeczywiście jeszcze udaje.


Mariusz usiadł na tamie. Patrzył jak woda płynie gdzieś daleko, w nieznane. Brakowało mu czegoś w tej chwili, ale nie był już pewien co to jest. Ostatnio w ogóle niewielu rzeczy mógł być pewien, a emocje, które nim targały były tak sprzeczne, że z zewnątrz musiałyby sprawiać wrażenie sztucznych, banalnych i jeszcze bardziej niewygodnych. W rzeczywistości jednak lubował się w tych stanach melancholii wypełnionych potencjalną agresją i w chwilach kompletnego wyjałowienia intelektualnego, gdy nawet upływająca w rzece woda rodziła nowe myśli o tym jak wszystko przemija i w końcu umiera jako jednostka wpływając do morza, gdzie nie wiadomo kto jest kim, a wszystkie prądy nabierają charakter jednej, spienionej bałwanami fali.
- Kocham cię - powiedział w stronę rzeki i dotarło do niego, że te dwa słowa, choć nie kierował ich do nikogo konkretnego i choć były tak bardzo pozbawione sensu, sprawiły mu dużo więcej radości niż wszystkie inne słowa istniejące na świecie, o dziwo włącznie z przekleństwami. - Wiesz, uczestniczyłem dziś w jakimś chorym przedstawieniu.
- W jakim chorym pzedstawieniu? - nie spytała rzeka.
- Bo ja wiem, może zacznę od początku.

Wspomnienie:

Mariusz siada na małym, plastykowym krzesełku. Otaczają go dziwni ludzie. Ubrani w wypłowiałe ciuchy, jakby latami leżeli w nich na słońcu, smutni i skuleni ze strachu, że za chwile będą musieli coś powiedzieć. Do pomieszczenia wchodzi mężczyzna. Ma na sobie biały frak a na głowę wciśnięty biały cylinder. Dochodzi do mównicy tanecznym krokiem i zaczyna mówić.
- Zebraliśmy się tutaj, żeby zastanowić się nad bardzo poważnym pytaniem. A mianowicie: jak żyć. Cóż, powiem wam szczerze, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Wymuszony uśmiech. Ale rozbieganie spojrzenie pozostaje czujne.
- Jak żyć? Otóż powiem wam jak - roześmiał się. - Tak, żeby wszyscy patrzyli na nas z zazdrością. Bo nie ma nic lepszego, niż zazdrość w oczach bliskich. Jak żyć? Szybko, intensywnie i tak jak od nas wymaga tego życie. Trzeba być twardym.
Wymuszony uśmiech.
- Trzeba być bogiem w swoich oczach, nie tylko herosem. Tylko pewnie zastanawiacie się jak to zrobić?
Wymuszony uśmiech.
- Ha! Gdybyście wiedzieli jak żyć, nie byłoby was tutaj. Gdybyście byli bogami we własnych oczach, czy przyszlibyście na to spotkanie? Nie sądzę.
Do sali wchodzi kobieta. Ma na sobie idealnie przylegającą do ud spódnicę i żakiecik pod kolor. Uśmiecha się szczerze, podchodzi do mężczyzny majestatycznym krokiem.
- Panie Antoni, proszę się nie wygłupiać. Pan tu sobie żarty stroi a woda w rurach stoi jak stała. Proszę coś z tym zrobić, z tym zatorem.
- Zator. Oczywiście. Oczywiście.
Dopiero teraz wszyscy dostrzegają, że biały strój mężczyzny jest tak naprawdę uniformem dozorcy budynku a cylinder jest wykonany z papieru.
- Jak widzicie - zaczyna kobieta. - Antoni jest specyficzną osobą. Zdziwicie się pewnie, kiedy wam powiem, że zakończył kurs z piątką na dyplomie. Ale to prawda. Antoni zawsze chciał być dozorcą. Nie pozwalał mu na to strach. Całymi latami nie wychodził z domu, bo widział w oczach innych dozorców kpinę, że nigdy nie zostanie jednym z nich. A jednak został. Jak to się stało?
Jakaś kobieta w luźnym swetrze i przetłuszczonych włosach podnosi rękę.
- Uwierzył w siebie.
- Brawo - kiwa głową kobieta w żakiecie. Zapisuje na tablicy słowa "wiara we własne możliwości" i choć wszyscy myślą, że notuje słowa kobiety w swetrze, tak naprawdę wszystko sprowadza się do przepisania jednego z wielu punktów, które ma spisane na karteczce. - Coś jeszcze?
- Znalazł w końcu własne miejsce.
- Dokładnie - przytakuje kobieta uśmiechając się tak szeroko, że Mariuszowi wydaje się, że zaraz czaszka oddzieli się od żuchwy i spadnie na ziemię. - Poznał własne przeznaczenie. Kto jeszcze?
- Pokochał siebie.
- Mhm - przytakuje, notuje na tablicy jednak zupełnie co innego.
Cały ten cyrk trwa do czasu aż cała tablica nie zostaje zapisana. W tym momencie kończą się zajęcia i wszyscy opuszczają salę.

Mariusz wyjął z kieszeni srebrną zapalniczkę i przystawił płomień do niedbale wykonanego skręta. Nie smakował wcale tak dobrze, ale co innego mógł teraz zrobić. Brakowało mu czegoś istotnego a wszystko w koło było tak idiotyczne, że w pewnych chwilach miałby ochotę coś rozpierdolić. Zniszczyć kilku przypadkowych przechodniów. Nigdy wcześniej nie miał takich myśli. W końcu położył się na trawie i zasnął.


Ostatni sen Mariusza

Umieram. Wszystko dokoła mnie umiera. Pogrąża się w agonii, w bólu i choć jeszcze nie umarło, to już zaczyna się rozkładać. Smród tego wszystkiego jest tak potężny, że cierpi już nie tylko mój zmysł węchu, ale i łzawią oczy.
Umieram bo co innego mogę zrobić, kiedy wszystko umarło? Liczę tylko na to, że trzy wymiary to nie wszystko. Że istnieje jeszcze Niezmierzona Przestrzeń Czwartego Wymiaru i tam odnajdę to, co ludzie nazywają szczęściem. Dlatego właśnie umieram.


Rozdział czwarty - ostatni

W pierwszej chwili nie wiedział gdzie się znajduje. Nie był we własnym pokoju, to na pewno. Świeże podmuchy wiatru uderzały go w twarz, z oddali dochodził stłumiony gwar umierającego miasta. Eksplozje, syreny strażackie. Nad horyzontem pojawiła się sinawa łuna pożogi.
Ktoś stanął nad Mariuszem, rzucając długi cień, zasłaniający słońce.
- Pan Antoni?
Mężczyzna odpowiedział uśmiechem.
- O co chodzi? - spytał Mariusz, wstając z mokrej od rosy trawy. Gdy się rozejrzał, zrozumiał, że znów jest na tamie, chociaż nie mógł tego jeszcze zaakceptować. - Co ja tu robię?
- Nie wiem - wzruszył ramionami Pan Antoni. - Od miesiąca dostaję anonimowe e-maile od kogoś, komu bardzo zależało na tym, żebym był tu dziś o tej porze. Sam nie wiem po co tu przyszedłem.
- To wszystko?
- Kto to jest ta cała Magda?
- Znajoma - odparł szybko Mariusz, ale po chwili dodał: - W pewnym sensie.
- Dobra. Miałem ci przekazać, żebyś nie dał jej odejść. To wszystko.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Ja też! - powiedział pan Antoni.

Przyszedł czas, gdy Magda miała stanąć przed komisją egzaminacyjną. Strażnicy poprowadzili ją schodami na górę, wepchnęli do jakiegoś ciemnego pomieszczenia i pasami przywiązali do zimnego, metalowego krzesła. Gdy wyszli, na twarz Magdy padło silne światło reflektora, zupełnie ją oślepiając, wdzierając się do mózgu, prześwietlając ją na wylot. Wiedziała, że w takim świetle nigdy nie uda jej się kłamać, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, czy jeszcze musi to robić. Na początku oczywiście udawała. Później przestało być to takie oczywiste.
- Nazwisko?
- M
- Imię?
- Magda.
- Zawód?
- Artystka.
- Wykonywany?
- Nie.
- To dobrze.
- Wykształcenie?
- Doktorat ze Sztuk Pięknych.
- Co zamierzasz z tym zrobić?
- Chciałabym zaprojektować logo dla jakiegoś dużego koncernu, zająć się sztuką użytkową...
- Jaką sztuką użytkową?
- Taką, która pozwoli ludziom na chwilę wytchnienia.
- Byle nie wzbudzać w nich jakichś niemoralnych uczuć.
- Oczywiście - szybko potwierdziła Magda.
- To dobrze. A co sądzisz o istocie człowieczeństwa?
- Człowiek jest przede wszystkim jednostką społeczną.
- Jednostką społeczną. Dobrze.
- Ostatnie pytanie...
Jednak ostatnie pytanie nigdy nie padło.

Mariusz zastanawiał się czy powinien. Pan Antoni odprowadzając go pod bramy ZK starał się przekazać chłopakowi całą swoją wiedzę, ale czasu było naprawdę niewiele. W końcu musieli się pożegnać, i dozorca uścisnął Mariuszowi dłoń, życząc powodzenia.
- Na pewno się przyda - odparł Mariusz i jednym skokiem znalazł się za murami więzienia.
Strażnicy zlecieli się jak muchy do gówna, jednak Mariusz był zbyt szybki. W jednej chwili był tu, w innej tam. Nie wiedział jak to robi, ale miał wrażenie, że musi to mieć coś wspólnego z czwartym wymiarem, z którego korzystał. Mury nie stanowiły problemu tak jak dla trójwymiarowej postaci nie stanowi problemu wyskoczenie z narysowanego na płaskiej powierzchni okręgu.
Gdy Mariusz znalazł się na ostatnim piętrze więzienia. Zrozumiał, że istoty, które znajdują się wewnątrz pomieszczenia nie są ludźmi.
- Czekaliśmy na ciebie - powiedział jeden.
- Ale jest już za późno - dodał drugi.
Trzeci wybuchnął gromkim śmiechem.
Mariusz widział Magdę, jak siedzi otępiona na stalowym krześle, jak ze strachem obserwuje całe zajście. Jednak zwrócił się najpierw do nich, gdyż stali mu na przeszkodzie, nie pozwalając uwolnić dziewczyny. Mówili na przemian. Jakby potwierdzając własne słowa, jakby zdanie grupy było silniejsze od słów jednego, jedynego Mariusza. Tak właśnie działają synowie dyskursu.
- Ona jest już po naszej stronie.
- A tobie nic do tego.
- Spierdalaj.
Wiedział, że jedyne co może zrobić, to zacząć mówić wierszem.
- Litwo, ojczyzno moja... - wymamrotał. - Ty jesteś jak... zdrowie. Ile cię trzeba cenić... eee... Ten tylko się dowie... eee...
- Kto cię stracił - podsunęła Magda. - Dziś piękność twą w całej ozdobie widzę i opisuję bo tęsknię po tobie!

Znów byli na tamie. Skręt dopalił się do końca, pozostawiając tylko marne wspomnienie zapachu trawki.
- Co się stało? - spytał Mariusz.
- Nie wiem.
- Chyba właśnie coś osiągnąłem.
Uświadomił sobie, że zrobił to po raz pierwszy w życiu. I to po swojemu.
- Jestem w ciąży - powiedziała Magda.
- Fajnie. Dziewczynka czy chłopiec?
- Mam nadzieję, że chłopiec bo muszę mu dać na imię Jezus.
- Masz jeszcze coś do zapalenia?
Zapalili, patrząc jak w tym samym czasie płonie to, co inni nazywali światem.

Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum morświn Strona Główna -> Dłuższe formy literackie Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin