Forum morświn Strona Główna

morświn
awangarda / abstrakcja / postmoderna / futuryzm / synkretyzm / deformalizm / symbolizm / SZTUKA WYZWOLONA
 

Fabuła? [ mały słowotok]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum morświn Strona Główna -> Te bardziej istotne...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lucek




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Sob 23:54, 05 Sty 2008    Temat postu: Fabuła? [ mały słowotok]

Otóż…
Czym jest treść dla utworu, czym utwór dla treści, i co to jest fabuła? Niezły kocioł.
Postarajmy się przybliżyć cały syfilis problemu. Na pewnym etapie zgłębiania literatury – gdzieś tak w gimnazjum, jeśli osobnik jest odpowiednio rozwinięty – zawijania się w jej labiryntyczne, sztuczne meandry, powinno pojawić się w człowieku pytanie. Brzmieć ono mogłoby: „co tak naprawdę ważne jest w treści tekstowej uczty – fabuła, czy może raczej to, co pozostaje już po zgłębieniu owej fabuły?”. Przeważnie zwolennicy horroru odpowiedzieliby: „fabuła!”, uciekając się tym samej do matki wszystkich nauk – logiki. Również fantaści nade wszystko cenią sobie opowiedzianą historię. Podobnie jest z miłośnikami kryminałów, romansów [z pewnym jednak zastrzeżeniem], czy innych fabularnych konfabulacji.
Jednak, jeśli na naszej drodze los umieścił kiedyś dzieło, które, niczym twardy do zgryzienia orzech, pozostało nierozłupane i niezgłębione… co z nim? Odnieśmy się więc do klasyki:
Kafka w swoim procesie przedstawia ciekawą [?] historię człowieka wkręconego w dziwaczne koło zębate instytucji rządzącej. Dostojewski zaciuka siekierą. I co z tego? Moim zdaniem nic… dopóki…
Jeśli będziemy zagłębiać się dale w tym niewielkim brodziku literackim, dostrzeżemy pewną aporię fabularną. Otóż, mi zdarzyło się więcej wynieść [czasami] z okrojonej fabuły procesu, czy zbrodni i kary, niż z tajemniczego „Łowcy Snów” Kinga. W ostatnim przypadku fabuła rzeczywiście jest przemyślana, rozrysowana, rozschematowana w swoim normatywnym literacko dyskursie „ciekawej opowieści”. W przypadkach poprzedzających owy przykład – niestety – jak długo nie świecić by latarką w pajęczynę usnutą przez autora – nie ma tam praktycznie nic. Czytamy, zagłębiając się w historię postaci, która praktycznie nie istnieje – jednak…
Kiedy kartki się kończą, słowa znikają sprzed oczu… czasami pozostaje jeszcze coś innego. Powieść już nie istnieje, uległa rozłożeniu, rozsmarowaniu w umyśle czytelnika… opowieść zaś, umarła. Czasami dzieje się też tak, że pomimo śmierci fabuły, opowieść wciąż żyje. W rzeczywistości, okazuje się, że naszym życiem nie zawładnęła historia, ale to, co w niej znaleźliśmy. Czasami jest to krótka myśl, kilka słów, czasami sieć zdań, przeskoki metaforyczne i odniesienia do naszego – prawdziwego bodajże świata – czasami coś innego.
Niektórzy dostrzegają to udziwnienie literatury… niektórzy nie. Niektórzy też jedzą z koryta. W rzeczywistości, ideałem powieści, mógłby być tekst bez zarysowanej linii fabularnej, bez wątków i wyraźnych postaci… Jednak, czy naprawdę potrzeba nam, by fabułę wysnuł za nas autor? Jeśli dasz człowiekowi rybę to się naje…
Jeśli dasz człowiekowi fabułę, to ją zeżre. Jeśli dasz człowiekowi sieć, to sam złapie w nią odpowiednie wątki fabularne, z których wysnuje opowieść…
Dla mnie, idealnym przykładem powieści, w której fabuła nie jest już potrzebna, istnieć już nie musi… jest tylko podbudowa… może być, na przykład…
I tu urywam wywód. Dzień dobry.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
koukounaries




Dołączył: 19 Gru 2007
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:48, 06 Sty 2008    Temat postu:

dobry dzień.

na lekcjach polskiego najbardziej boli mnie to rozgniatanie i przeżuwanie każdego wierszyka, każdej nowelki i powieści. szkoła nie daje szansy na samodzielne myślenie. kreuje określony, grzeczny i dobrry sposób postrzegania świata.
autor napisał to i to, więc masz rozumieć to tak i tak. bez dyskusji.
każda próba wyciągnięcia z utworu czegoś więcej jest odbierana jak głupota albo szaleństwo.
chociaż co się dziwić. wszystko co każą mi przeczytać na polskim i co nazywają "dziełem" jest tak obrzydliwie jednoznaczne, że zazwyczaj nie ma szans na indywidualną interpretację.

zgadzam się z luckiem. liczy się to, co zostanie w głowie po przeczytaniu.
najlepsze we wszechświecie są teksty, na które czytelnik ma wpływ. może dowolnie interpretować, układać zdarzenie, doklejać i odcinać.
bez względu na to, co mu wyjdzie jest w porządku, bo dzięki tej współpracy autora i czytelnika powstaje dużo więcej porządnych myśli, niż pisarzyna mógłby kiedykolwiek przelać na papier.
tak sądzę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lucek




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Nie 13:25, 06 Sty 2008    Temat postu:

Interpretacje szkolne to jest jeszcze bardziej groteskowy klimat. Myślę, że można by to zrzucić na karb dążności "humanistów" niższego lotu do klasyfikacji, stworzenia systematyk, w których wszystko zostaje wpisane w style, prądy myślowe, itd. Na przykład w drugiej połowie XIX wieku nie mogła powstać powieść, którą moglibyśmy zinterpretować inaczej niż dosłownie, bo to przecież rozkwit realizmu. Wiersze modernistów za to interpretuje się poprzez pryzmat ich buntu, który [nie wiem na ile wyimaginowany przez współczesnych] w tamtym okresie musiał być pod piórem wszystkich pismaków.
Najlepsze jednak jest to, że wśród współczesnych nie ma pisarza, który sam wpisywał się w jakąś stylistykę. Na przykład postmoderniści mają w zwyczaju nie przyznawać się do tego prądu. Dlaczego? Ja się nie dziwię. Już teraz poloniści uważają, że zrozumieli postmodernistów, i ochoczo interpretują "Imię róży" U. Eco. Wydaje się to śmieszne, gdyż, jak twierdzi sam Eco, "Imię Róży" w zamyśle miało być dziełem otwartym, labiryntem literackim, z którego jest nieskończona liczba wyjść, a czytelnik sam musi trafić do swojego wyjścia. Choćby dlatego, utwór nie zawiera wyraźnej puenty.
Z puentą zaś, sytuacja również nie jest tak prostacka, jak się wydaje. Często poszukuje się w utworze, w jego zakończeniu, jakiegoś morału, rozwiązania, czy czegoś w tym guście. Może bierze się to z baśni, które czytamy w dzieciństwie... później przenosząc nasze żądanie puenty, już na literaturę innej specyfiki.
Jednak współczesność nie jest jedynym przykładem niechęci do pozostawienia jakiegoś własnego, uporczywego dla czytelnika systemu myśli. Cofając się od Eco, do Heideggera, natrafiamy na egzystencjalizm. Kiedyś w książce od języka polskiego natrafiając na Heideggera przeczytałem dużo dalej idące wnioski, niż do tej pory udało mi się wysnuć [będąc, w pewnym stopniu, osobą związaną z filozofią] podczas lektury. Dziwne, że interpretacja szkolna rozwinęła się już na tyle daleko, że jest w stanie od niechcenia, niczym robiąc pranie, zakumać egzystencjalizm. Nawet lepiej niż na uniwersytetach, bo tam przecież interpretuje się "Bycie i czas" często wieloznacznie. Licealny język polski jednak wie o co chodzi. Być może przydałoby się, by kolesie z doktoratami wpadli jeszcze raz na lekcję języka polskiego, nauczyć się czegoś ze swojej dziedziny [jednoznacznej interpretacji egzystencjalizmu - chociażby].
Cofając się jeszcze, trafiamy na Nietzschego. Jak wiemy, człowiek ten nigdy nie stworzył własnego systemu filozoficznego. Błąd - stworzył - spójrzmy w książkę od polskiego Smile .
Przechodząc teraz do mniej filozoficznych spraw, przypatrzmy się lekturze licealnej pt. "Zbrodnia i kara". Stare dzieje... Nigdy nie udało mi się przekonać grupki polonistów [z jednym wyjątkiem], którzy oceniać mieli moją prezentację maturalną, że stany psychiczne Raskolnikowa, które opisuje Dostojewski nie są opisem choroby psychicznej bohatera, ani wyrzutów sumienia, ale alienacji Raskolnikowa, wystąpienia ze społeczeństwa. Dziwne, bo "motyw samotności", który miałem ukazać, tam właśnie widziałem... niestety nie wszyscy potrafili to zrozumieć [i tu na szczęście, tylko nie wszyscy, bo ktoś tam jednak docenił moje przemyślenia na temat książki]. Być może, gdyby nie ten "Realizm" Dostojewskiego, poloniści zrozumieliby w końcu "Biesy" tegoż autora. Wątpię, że tak się stanie... przynajmniej moje interpretacje nie wpisują się w realizm, więc wróżę kurczowo trzymającym się epok, systemów i stylistyk polonistom porażkę przy tym dziele. A może coś znajdą... tylko czemu szukanie trwa tak długo?
Najbardziej ironiczne jest, że Sokrates, który nie zapisał słowa ze swych nauk, by nie zostać źle zrozumianym przez "interpretatorów" [widać wiekowość problemu już Smile ] widnieje w książeczkach jako twórca "wiem, że nic nie wiem". Wszystko musi wpisać się w system. Podobnie jest z naszymi małymi historykami... Jak dotąd systematyzujący "Tatarkiewicz", nie został uznany przez żadnego uniwersyteckiego doktora filozofii. Jest za to świetną pozycją dla tych, którzy z przyzwyczajeniem interpretowania poprzez historię i system, epokę [i tak dalej...] będą wciąż szukać możliwości jednoznacznego zinterpretowania wszystkiego. Nawet, jeśli będzie konieczne małe [lub większe] uproszczenie czyjejś myśli.
Dlatego, należy też zrozumieć polonistów. Ktoś, kto przez całe życie szukał, wpajał sobie systematykę systemów, poznawał literaturę przez pryzmat już systemów, które odkrył itd... Nie rzuci wszystkiego w cholerę, by w końcu zrozumieć to, co przeczytał.
Być może kiedyś dojdzie do tego, że już inaczej książek czytać się nie będzie...
- Przeczytałem świetną książkę - rzekł polonista.
- Tak, a co autor miał na myśli? - zainteresował się kolega po fachu.
- Dramat, pochodzi z roku 1960...
- A wiesz, nie lubię, jak jest o wojnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
VV




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasteczkowice

PostWysłany: Nie 20:07, 06 Sty 2008    Temat postu:

Ciekawe przemyślenia. Pozwolę sobie wrócić do początku "słowotoku". Pytanie co jest ważniejsze- treść, czy forma, jest nieaktualne. W literaturze pięknej i sztuce współczesnej forma jest treścią, a treść jest formą. Zamiast mówić o treści/formie, proponuję zastąpić to terminami treść merytoryczna/treść formalna. Niby jest to tylko zamienienie pojęć, ale lepiej oddaje ich naturę i, co ważniejsze, podkreśla wspólność i nierozerwalność obu filarów.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lucek




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Nie 22:49, 06 Sty 2008    Temat postu:

Dla mnie treść merytoryczna i treść formalna to po prostu treść, hehe. Pytanie brzmi... co z tą treścią. Czy w rzeczywistości jest tak, że zależy ona jeszcze wyłącznie od autora? A co do treści merytorycznej... pozostawiając formę... gdzie autor powinien ją umieścić? W utworze, czy raczej już poza nim?
Mam taki mglisty obraz literatury, w którym nie liczą się słowa umieszczone na kartce, tylko te w głowie. Czasami, czytając można popaść we własne dygresje do utworu...
Dobrym przykładem byłyby utwór "Serca Atlantydów" Kinga [dziwne, że akurat o nim wspominam teraz]. Z fabuły dla mnie nie wynikało nic fajnego, mimo wszystko, w jakiś intertekstualny sposób, każdy przeczytany akapit kojarzył się z czymś zupełnie spoza książki. Zupełnie, jakby spodobał mi się jakiś obraz nie tylko dlatego, że to świetny obraz, ale dlatego że przypominał mi pewne wydarzenia z życia...

Wydaje mi się, że właśnie ta treść merytoryczna, w samym utworze mogłaby czasami zupełnie nie istnieć. Przykłady tego mamy już u niektórych abstrakcjonistów...
Nie liczy się to co wrzucił do literackiego wora autor, tylko to, co nam udało się z niego wyciągnąć.

Aha, być może taki pogląd byłby idealny dla grafomanii... Ale cały pic polega na tym, żeby wypełnić wannę takimi dziwnymi przedmiotami, żeby wyławiający je czytelnik potrafił ułożyć z nich coś fajnego. Np. nie ma sensu wrzucać kociej sierści i zapałek, bo prawie nikt z tego nic nie ułoży... ale gdyby autor wrzucił tam butelkę, żarówkę i trochę szarej plasteliny... czytelnik mógłby już skonstruować coś fajnego. Zlepić żarówkę i butelkę plasteliną tak, żeby wyszedł z tego jakiś nowy, ciekawy przedmiot.

Czasami wydaje mi się jeszcze, że stworzenie w dziele odpowiedniego nastroju, danie czytelnikowi odpowiednich narzędzi do posklejania sobie fabuły, danie ciekawych przedmiotów, które czytelnik będzie mógł posklejać... to jest literatura.

A teraz forma... otóż forma to taki dziwaczny wymysł, który mówi autorowi np. w jakiej kolejności wrzucać przedmioty do wanny, ile napuścić wody i jaka ma być jej temperatura. Może to pomaga... Wiadomo, woda nie może być za gorąca, cięższe przedmioty na początek, żeby nie zniszczyć tych lżejszych, bardziej kruchych, i wody musi być na tyle dużo, żeby pokryła przedmioty, ale i żeby się nie wylała.
Tyle tylko, że gdyby taki sobie autor stwierdził, że ciekawie byłoby nie wlewać w ogóle wody i wrzucać te cięższe przedmioty na koniec, żeby potłuc te kruche... [wracając do rzeczywistości - gdyby olał formę] a mimo to, wyszło by coś niepowtarzalnego, nowego... To chyba chwała mu za to.
Tym ciekawiej, bo czytelnik wyjąłby wtedy z wanny coś, co w ogóle miało się tam nie znaleźć... co zostało wrzucone w innej jeszcze nie potłuczonej postaci. Otwarty czytelnik mógłby złożyć z tego coś świetnego... A najlepsze byłoby to, że w takim wypadku... czytelnik nie jest wyłącznie odbiorcą, ale i współtwórcą dzieła.

A teraz przetłumaczcie to sobie. Przyznam, że pisząc tego posta, momentami słyszałem dźwięk tłuczonych żarówek... Więc zastanawiam się, co ciekawego wyciągnęliście. Dobre to chociaż było, hehe?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
VV




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasteczkowice

PostWysłany: Pon 0:05, 07 Sty 2008    Temat postu:

No właśnie ten ostatni akapit porusza problem, który nurtuje mnie od bardzo dawna i który miałem zamiar w dalszej kolejności poruszyć. Mianowicie, czy działo jest dziełem samo w sobie, już w momencie stworzenia i takie pozostaje, czy też może, staje się nim dopiero w umyśle odbiorcy (umyśle szeroko pojętym). Czy jest przykład dzieła, które działałoby intensywnie i tak samo na każdego odbiorcę, na pewnym poziomie wrażliwości estetycznej? Albo chociaż nie tak samo, ale bardzo podobnie? Ja osobiście nie przypominam sobie bym doświadczył czegoś takiego, ale i nie wiem, jak postrzegają inni.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lucek




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska

PostWysłany: Pon 14:47, 07 Sty 2008    Temat postu:

Myślę, że jednak istnieje coś takiego jak dzieło samo w sobie. Ale to trochę takie coś jakby napisać tekst w wymyślonym przez siebie języku. Może i byłby świetny, wartościowy... genialny... byłoby to wspaniałe dzieło, ale jaki byłby sens jego istnienia, jeśli przeczytać mógłby tylko autor. Dzieło, współdzieło, dzieło otwarte jest o tyle bardziej dziełem, niż to dzieło samo w sobie, że jest nieśmiertelne [tak długo, jak będą rodzić się nowe interpretacje, utwór żyje własnym życiem], zawiera więcej wątków [za każdym przeczytaniem można znajdować nowe i nowe i nowe i nowe... itd].

Właśnie tak myślę... dzieło samo w sobie może sobie istnieć w sobie samym, ale jeśli nie jest oprócz tego relacją między czytelnikami a autorem, to jest sobie twór kulawy.

Jeszcze trochę inne pytanie zadam. Czy autor, tworząc, powinien pisać dzieło samo w sobie czy dzieło otwarte. Jakie powinno być jego zamierzenie? Czy pisze tylko dlatego, że chce napisać to i to, czy dlatego, że chce, aby czytelnik znalazł w nim coś takiego?
Moja odpowiedź byłaby taka, że dzieło w procesie powstawania mogłoby raczej powstawać samo w sobie... dopiero po ukończeniu powinno stać się dziełem autor-czytelnik. Ale to moje nieugruntowane do końca zdanie.

Jak widać, problemów jest mnóstwo. Często zostają niezauważone w swojej delikatności i chaosie sztuki...
Niemniej, albo tym bardziej... powinny być tu poruszane.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
VV




Dołączył: 18 Gru 2007
Posty: 99
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Miasteczkowice

PostWysłany: Wto 17:47, 08 Sty 2008    Temat postu:

Najczęściej jest tak, że autor nie pisze ani dla innych, ani dla samej sztuki - pisze dla siebie. I ja też tak postępuję. W zasadzie to, jak inni odbiorą mój twór zaczyna się dla mnie liczyć dopiero w momencie publikacji, bo przy tworzeniu jestem egoistą. Ten (jeszcze wówczas wyimaginowany) odbiorca też jest niejako obecny, bo jednak warto wiedzieć jakie myśli/uczucia/stany chce się danym zabiegiem wywołać, ale przede wszystkim mają to być myśli/uczucia/stany moje własne.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez VV dnia Pon 15:08, 14 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum morświn Strona Główna -> Te bardziej istotne... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin